Post
autor: Stani » 15 lip 2020, 22:36
Rossmannowi poświęciłem sporo czasu na kwerendy w literaturze, odkryty jego list przełorzyłem i udostępniam zainteresowanym Forumowiczom.
Pisze po przedostatnim locie:
„ Wykonałem już wiele lotów na dalszą odległość, uważałem też za konieczne polecieć raz nad głowami Rosjan, myślę, że jak się czegoś wymaga od innych, którzy codziennie wsadzają głowę w paszczę lwa, przynajmniej raz wykonać to samemu. Dopiąłem swego, że mnie do tego dopuszczono! Więc leciałem! Wyposażony w pistolet i prowiant, też śpiwór na wypadek koniecznego, nieprzewidzianego lądowania. Rozpoczęło się pięknie, wspaniała pogoda; ja pełen radości, pewien siebie, lecę!
Tam, w odległości około 80 km. od mych przyjacół, znalazłem ich wreszcie – Rosjanie! Niczym mrówki drepczą tam na dole, chyba jest ich więcej niż kilka tysięcy. Kilkakroć widziałem jak oddawali salwy w moim kierunku; widziałem gęste obłoczki dymu mimo dużej wysokości; my uśmiechaliśmy się tylko i wymachiwali do nich, na wysokości 1200 m. czuliśmy się bezpiecznie od osłabionych pocisków; 2/3 tych pocisków przebiła skrzydła naszego samolotu, tam na dole mieli z tego piekielny spektakl; myślę, że tam całe towarzystwo miało świetną zabawę do nas celując, trudny cel a tyle trafień. Ciągle jeszcze było nam do śmiechu, spoglądałem w dół przez lornetkę.
A – tu naraz krach! Jeden pocisk trafił w pojemnik benzyny, tuż pod moim siedzeniem. Dno pojemnika zostało przebite, pocisk w górnej części zrobił wypuklenie jak czubek nosa, co czułem pod moim udem. Mały problem! Gorzej, bo benzyna wyciekała ciurkiem, cienka stróżka, nadzieja, od której zależało czy powrócę do swoich! Brrr! A więc wracać prościutko do domu! Tylko czy wystarczy benzyny? Nastąpiła krytyczna sytuacja, zaczęło trząść samolotem, obawiałem się, że pilot został ranny i nie panuje nad aparatem. Odwróciłem się i ujrzałem spokojną twarz pilota. Uśmiechnąłem się do niego i przyszły mi na myśl wspomnienia z Albanii, jak to w górach pomiędzy schodzącymi lawinami, na stokach, kiedy palce nie mogły już chwytać, myślałem: no jakieś wyjście z tej sytuacji się znajdzie, za godzinę będę wiedział – po co już teraz się kłopotać! Ważne, aby teraz utrzymać właściwy kierunek, nie zabłądzić w szarym, monotonnym terenie.
Daleko w mglistej głębi wyłania się miejscowość gdzie mogą być nasi, ale czy wystarczy nam benzyny? Tam – ale to jeszcze 15 km., a stamtąd – blem, blem, sz, sz ...! Silnik ustał! Na dół lotem ślizgowym, ponad wsią i lądujemy na pochyłym polu uprawnym, nasz ptak przed chwilą jeszcze dzięczny stoi cicho oniemiały i my obydwaj w nim na rosyjskiej ziemi! Piloci wychodzić! Jak zachowa się miejscowa ludność, która już tłumnie biegła w naszym kierunku? Czapka oficerska schowana! Hełm ochronny na głowie, skurzana kurtka na sobie, wyszedłem naprzeciw ludziom, przy pomocy paru czeskich słów, których nauczyłem się wcześniej od mego czeskiego posługi postawiłem dwóch na straży przy aparacie (samolocie), przy tym pomogła mi moja legitymacja pilota balonowego [Ballonführerlegitimation] wystawiona też w języku rosyjskim – krótko mówiąc ludzie byli posłuszni, podstawili nam też wóz,którym jechaliśmy ponad godzinę – okruszyna Austrii w szerokiej Rosji! Stamtąd pluton huzarów, 20 piechurów na wóz i do aparatu gdzie ustawiony wartownik pilnował domniemanego rosyjskiego czy fracuskiego (samolotu); beczka benzyny i blacharz byli też na wozie, który szybko naprawił pojemnik! Wlano benzynę i mimo porywów wiatru nasz ptak wzniósł się w kierunku do moich ludzi!
Ten pocisk kazałem wyjąć z pojemnika i noszę go jako przywieszkę przy zegarku ...!