Kierowany poczuciem obowiązku zrobiłem sobie tę krzywdę - obejrzałem "Legiony". A właściwie "Straszny film 1914-1916"
Na miejscu scenarzystów, konsultantów historycznych - płonąłbym ze wstydu do końca swych dni...
Będą tzw. spojlery, uwaga.
Ważne zastrzeżenie na wstępie - w tym filmie nie ma ani jednego "Prusaka", "Austriacy" też niemal nie istnieją. Patrząc na sposób pokazania Legionów, o których przecież napisano tysiące pozycji - całe szczęście, że tfurcy (przez duże TFU) nie zabrali się za tematy, o których pojęcia mieć nie mogli.
Kilka rzeczy w scenach batalistycznych zrobiono chyba niezgorzej, ułani też moim zdaniem wyszli. Szwadron przypomina szwadron, nie jest - jak to w produkcjach historycznych bywało - udawany przez kilkunastu osobników dwunożnych i czterokopytnych. Są pewne plusy filmu. Niestety, nie przysłoniły mi minusów.
Moja wiedza o Legionach jest marna, ale jakaś tam jest i wystarcza do stwierdzenia, że scenariusz jest do bólu durny. Poczynając od przemycania przez granicę mannlicherów do Krakowa... Romansidło oparte na zgranej koncepcji (jak już pisano na Filmwebie - coś jak "Pearl Harbour", dwóch zakochanych facetów, tzn. zakochanych w jednym dziewczęciu, jeden niby ginie, ona drugiego, ten pierwszy jednak nie ginie...), wątek romantyczny powoduje bezsensy historyczne... Ale największe zastrzeżenie mam do panów pomysłodawców za koszmarny fałsz historyczny. Najwyraźniej scenarzyści uznali, że prawda jest zbyt nudna, aby ją pokazać. Cóż mamy w filmie - legioniści bawią się w jakieś commando, które wysadza most kolejowy. W czasie odwrotu z owej akcji... do niewoli dostaje się Król-Kaszubski. Ów Król-Kaszubski zostaje następnie powieszony na samotnym drzewie, na samotnym pagórku. Egzekucja ma zresztą miejsce w zimie, już po szarży pod Rokitną!
I owego pokazania Króla-Kaszubskiego jakoś nie mogę tfurcom darować za żadne skarby. Przecież, na litość boską, to była autentyczna postać historyczna! Jak można wycierać sobie obiektyw człowiekiem, który dostał się do niewoli w okolicznościach znacznie mniej uwłaczających i czy powieszenie go na pilzneńskim rynku jest aż tak nieciekawe, że nie można pokazać prawdy? Skąd, do diabła, ten wstyd i strach przed historią, przed prawdą właśnie? Jeśli w imię tandetnej historii miłosnej nie można trzymać się ani faktów, ani chronologii, to dlaczego wybrano pokazanie prawdziwej postaci historycznej w tak kuriozalnie krzywym zwierciadle?
O szczegółach czasem też szkoda gadać. Zapewne widz nie poznałby Piłsudskiego, gdyby w chwili wymarszu kadrówki pokazano go z brodą, którą nosił w rzeczywistości. Ciemny widz by nie kupił prawdy, najpewniej też nie jest wart, by mu prawdziwy szczegół, ciekawostkę taką, pokazać. Gdyby kabel do pola minowego (zaminowego okopu) został - jak Pan Bóg przykazał - zakopany w ziemi, to pociski mogłyby go nie przerwać, a jeden z obergierojów nie mógłby go - pod gradem kul rzecz jasna - naprawić; scenariusz byłby więc wysypan. Ale szczegóły jakoś budzą we mnie pretensje mniejsze niż Król-Kaszubski.
Był taki film, niespecjalnie udany, gdzie pewna uzdolniona szansonistka szyła z karabinu maszynowego we wraże szeregi z takim zaangażowaniem, jakby miała zaraz zacząć tańczyć i śpiewać (na pewno zatem strzelała ze starannością dobrego ojca rodziny
). Nie sądziłem, że można nakręcić film dziesięciokrotnie gorszy od tamtego. A teraz zaczynam "1920 Bitwę Warszawską" szanować, bo jak widać zawsze może być gorzej, nieskończenie gorzej...