„…cóżeś ty za pani…”

Filmy fabularne i filmy dokumentalne
Incubus
Posty: 403
Rejestracja: 05 cze 2018, 13:05

„…cóżeś ty za pani…”

Post autor: Incubus » 24 sty 2019, 19:39

W ramach rekonstrukcji treści z poprzedniego Forum (przeklejam z własnego pliku) recenzję filmu „…cóżeś ty za pani…” .

Jeśliby z dobrą wiarą przyjąć, że film Kijańskiego „…cóżeś ty za pani…” oparty jest na (mini)powieści Tadeusza Nowaka „Obcoplemienna ballada”, to kategorycznie stwierdzam, iż wszystkie kopie tego filmu powinny zostać publicznie spalone… Pozostaję tu w pewnej sprzeczności z moim wcześniejszym anonsem, że film ten należy obejrzeć, by wiedzieć, jak filmów takich robić nie należy. W sytuacji, kiedy jestem po lekturze książki, przyznaję, że dywagacje takie są bezprzedmiotowe. Film bowiem z powieścią nie ma prawie nic wspólnego, a to, co ma, świadczy wyłącznie na jego niekorzyść. W dodatku niewiele ma też wspólnego z rzeczywistością, którą próbuje opisać. Tym gorzej dla niego.
Krótko o faktach. W książce rzeka wcale nie stanowi granicy austriacko-rosyjskiej (i nie wiem, czy w filmie jest to literalnie powiedziane, ale wszystkie streszczenia podają, że tak), jest granicą między dwiema wsiami, które dzieli tylko wzajemna niechęć i uprzedzenia. Mieszkańcy wsi za rzeką to – w oczach bohatera i mieszkańców jego wsi - „obce plemię”, „Azjaci”, mający jakieś charakterystyczne cechy fizjonomiczne, dające pretekst do takich określeń. Animozje takie są powszechne na polskiej wsi. Poza tym, mieszkańcy obydwu wsi spotykają się w kościele, na jarmarkach. No i jest tu rzeczywiście wątek miłości chłopaka i dziewczyny z różnych brzegów rzeki. Jest konfrontacja miejscowych chłopaków z intruzem zza rzeki, ale potem znajdujemy ich razem na wojnie, idących wspólnie do ataku pod austriackim sztandarem. Jest też wątek klasowy z paniczem ze dworu, któremu bohater „zabiera” Magdę, potem ów hrabia w sposób niemal nadprzyrodzony pojawia się jako oficer w miejscach, w których przebywa i walczy bohater, nie omieszkając, w zemście za Magdę, bestialsko musztrować go; jest to o tyle dziwne, że bohater służy w piechocie, a hrabia jest ułanem.
Wojna. Rzeka staje się przygotowywaną linią obrony, ale walki toczą się na początku daleko za nią. Przez wieś przetaczają się raz Austriacy, raz Rosjanie. Jest ranny koń, którego sceny zabicia nie ma, tym bardziej z armaty; są trupy, skrupulatnie zbierane i grzebane, nikomu nawet się nie śni, by je obnażać. Nikt nie rekwiruje dzwonów. Bohater dostaje powołanie do armii. Po kilku miesiącach szkolenia w koszarach w pobliskim miasteczku wyrusza w góry na front włoski. Tam przez długi czas stoją w okopach naprzeciw okopów włoskich, trochę strzelają do siebie. W dolinie jest miasteczko, w którym jest jedyne źródło wody, zarówno dla Austriaków, jak dla Włochów. Obie strony zawierają więc porozumienie i uznają miasteczko za neutralne. Spotykają się tam żołnierze obu stron, zaprzyjaźniają się i imprezują. Wszystko się kończy w obliczu ofensywy. Rozgrywa się bitwa, padają zabici i ranni. Bohater, biegnąc w natarciu, strzela na wiwat, w górę, nie celuje we wrogów, co zauważa nadjeżdżający z tyłu w oddziale konnicy… panicz-hrabia ze dworu. Lży i poniża bohatera, każe mu strzelać do Włochów. Kiedy go mija i pędzi przodem, bohater celuje w plecy hrabiego i strzela dwukrotnie. Po bitwie bohater, lekko raniony, wraz z niedobitkami schodzą z pola bitwy, z „Wigilijnych Wzgórz”, i maszerują w dal. Fin.
Nie ma w książce żadnego „Kobuszewskiego” i żadnej martyrologii. Nie ma też, mimo wiejskiego, chłopskiego decorum, żadnej cepelii, jaka powala z nóg w filmie. Pisałem o Wajdzie, jako o reżyserze, który mógłby się zmierzyć z prozą Tadeusza Nowaka. Był to tylko spontaniczny skrót myślowy. Potem dopiero uświadomiłem sobie, że coś jednak pośrednio z Wajdą się kojarzy. Chodzi o „Wesele” wg Wyspiańskiego. Proza Nowaka sama w sobie, w swym stylu mieszająca poetykę realizmu z baśniowością, obfitująca w symbole, jest dostatecznie poetycka, by zrobić z niej taki właśnie film. Wydaje się, że całkiem zamierzone są w książce odniesienia do „Wesela” na różnych poziomach.
Niestety, Kijański, oprócz tego, że (niecnie, moim zdaniem) wykorzystał prozę Nowaka w warstwie fabularnej, okaleczając ją i wypaczając jej sens, to jeszcze postanowił zrobić film… poetycki. Użył do tego chwytów tak banalnych i sztubackich, że słowo „cepelia” jest pierwszym i nie najgorszym, jakie się nasuwa przy próbie opisu (ach, ten słomiany wieniec na głowie Magdy, czyniący z niej stracha na wróble, ten chłop ze snopem w rękach!). „Poetyckość” w wydaniu Kijańskiego w sposób niespotykanie nachalny powiela wszystkie polskie stereotypy (i kompleksy) martyrologii narodowej. Tak, to jest film z tezą. Do tego koszmarne aktorstwo. Niestety, rola Kobuszewskiego, tyleż zbędna, co nijaka.
Książkę Nowaka należy zdecydowanie przeczytać, w dodatku rozdział pt. „Wojna” jest bardzo dobry.
Ursusie, motyw z „ruskimi i cesarskimi” pochodzi nie z „Obcoplemiennej ballady”, a z innego opowiadania Nowaka pt. „Zabawy”. Mowa w nim o zabawach wiejskich chłopców w wojnę, z podziałem jak wyżej, rolę kartaczy pełniły… purchawki („- Tu stali ruscy. A tam stali cesarscy. Ruscy mieli gwintówki, a cesarscy strzelali kulami dum-dum. Taka kulka rozrywała na jasny gwint nogę, a z brzucha to robiła kretowisko. Tu leżą ruscy. Tam leżą cesarscy. Wy jesteście ruscy. My jesteśmy cesarscy. My zostajemy tu, przy rzeczce. Wy idziecie tam, pod dziki bez. Bitka będzie na kije. My strzelamy z kijów wiklinowych. Wy strzelacie z pałek dzikiego bzu. Brył ani pięści używać nie wolno. >Jesteśmy szlachta, bijemy się po szlachecku<. Tak powiadał do ojca feldfebel, kiedy szli na bagnety (…)”.

ODPOWIEDZ

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 5 gości